poniedziałek, 29 lipca 2013

Chapter II


          Moje życie od momentu opuszczenia sierocińca zmieniło się niemal o sto osiemdziesiąt stopni i nie było czemu się temu dziwić. Znalazłam się w zupełnie nieznanym mi dotąd mieście i mimo iż Doncaster wydawało się być naprawdę przyjemnym miejscem, to z początku nie bardzo potrafiłam się w nim odnaleźć. Nowy dom, szkoła, znajomi, a przede wszystkim rodzina. Johnsonowie byli stosunkowo dość młodym małrzeństwem, które już od dobrych kilku lat starało się o dziecko, niestety, lekarze byli bezsilni. Eleanor po prostu nie mogła mieć dzieci i nie dało się z tym już nic zrobić, dlatego właśnie razem z mężem zdecydowali się na adopcję. Wiele razy pytałam ich dlaczego wybrali mnie, w końcu miałam już czternaście lat, niewiele osób opuszcza sierociniec w tym wieku. Wiadomym było, że niemowlęcia i dzieci dużo młodsze ode mnie, miały znacząco większe szanse na adopcję. Mimo to, stało się inaczej, Will i Eleanor przygarnęli nieco zamkniętą w sobie, nie wyróżniającą się z tłumu nastolatkę. Jednak nigdy nie dostałam jednoznacznej odpowiedzi na swoje pytanie. Tłumaczyli, że odkąd po raz pierwszy przyjechali do internatu i mnie zobaczyli, wiedzieli, że chcą, abym to właśnie ja z nimi zamieszkała. W pewnym sensie pochlebiało mi to. Ich stosunek do mnie sprawiał, że czułam się potrzebna, że w końcu komuś na mnie zależy. Oboje tak bardzo pragnęli dziecka, że odkąd pojawiłam się w ich życiu, stałam się ich priorytetem. Kompletnie i bez pamięci pochłonęła ich opieka nade mną. Widziałam, jak wiele radości przynosi im fakt, że mogą się mną zająć, było to naprawdę bardzo miłe. Starali się, jak tylko mogli, abym czuła się u nich swobodnie i między innymi za to byłam im niezmiernie wdzięczna. Nie wywierali na mnie jakiejkolwiek presji związanej z zaaklimatyzowaniem się w tym nowym, jak dla mnie, świecie. Pozwalali mi mówić do siebie po imieniu, co bardzo ułatwiało mi sprawę. Cieszyłam się, że żadne z nich nie oczekuje ode mnie tego, iż będę się do nich zwracać 'mamo', czy 'tato', dla mnie byłoby to niedorzeczne. Cierpliwie znosili moje humory, wierząc, że pewnego dnia poczuję się dzięki nim naprawdę szczęśliwa.

          Podczas pierwszych spędzonych w Doncaster dni niewiele się odzywałam, starałam się odpowiadać na pytania i robić uprzejmą minę za każdym razem, gdy Eleanor bądź William spoglądali w moją stronę. Tak naprawdę przybrani rodzice widywali mnie jedynie na posiłkach, kiedy wychodziłam z pokoju i pojawiałam się w jadalni. Resztę dnia spędzałam zazwyczaj na długich spacerach, dzięki którym w dość szybkim czasie udało mi się poznać niemal całą okolicę. Zaraz obok Apley Road, na którym mieszkaliśmy, był całkiem pokaźnych rozmiarów park, w którym szczególnie lubiłam przesiadywać. Brałam ze sobą jakąś książkę, siadałam na jednej z ławek i delektowałam się samotnością, bądź po prostu gapiłam się na mijających mnie przechodniów, czy dzieciaki ganiające za piłką. Nie ciągnęło mnie do poznawania swoich rówieśników mieszkających w Doncaster, niedługo miała zacząć się szkoła i uważałam, że to tam będzie najłatwiej zdobyć jakieś nowe znajomości. Nie pomyliłam się. Już pierwszego dnia w Doncaster High School for Girls natknęłam się na Cassie. Nie należała ona do zbyt popularnych osób w szkole, powiedziałabym raczej, że z reguły trzymała się z boku. Większość ludzi uważało ją za dziwaczkę, ale ja polubiłam jej specyficzne, nieco ponure poczucie humoru i realistyczny pogląd na świat. Czułam się przy niej swobodnie, a to było dla mnie najważniejsze. Nie pytała mnie o moich prawdziwych rodziców, pobyt w sierocińcu, czy o cokolwiek innego, co mogło mnie w jakiś sposób wprowadzić w zakłopotanie. Doceniałam to i chociaż nigdy jej za to nie podziękowałam, to myślę, że zdawała sobie sprawę z mojej wdzięczności, ponieważ doskonale znała się na ludziach. Mimo że nie nie spędzałyśmy ze sobą zbyt wiele czasu poza szkołą, Cassandra Wright stała się dość bliską mi osobą, do której nabrałam pełne zaufanie już po kilku miesiącach naszej znajomości.

          Mijał czas, a ja zaczynałam się coraz lepiej odnajdywać. To nie to, że zapomniałam o Stanie i naszej przyjaźni. Wymieniliśmy kilka listów, jednak utrzymywanie lepszych kontaktów z kimś, kto mieszka w sierocińcu okazało się bardzo ciężkie, wręcz niemożliwe. Jednak ja wciąż chciałam wierzyć w to, że moje lepsze życie w Doncaster nie jest końcem naszej znajomości i chociaż szanse były znikome, już niedługo miałam przekonać się o tym, że wiara naprawdę może czynić cuda.

***

          Był dość chłodny, wietrzny dzień. Mimo to słońce przebijało się gdzieś między chmurami, padając prosto na moje piegowate policzki, tym samym rażąc mnie w oczy. Niespecjalnie jednak mi to przeszkadzało, miałam w planach wykorzystać jeden z ostatnich tak pogodnych dni i spędzić trochę czasu w parku, dlatego zaraz po szkole, zamiast w stronę domu, ruszyłam tam. Nie chciałam, aby Eleanor martwiła się, że nie wróciłam, w końcu nadchodziła pora obiadu, więc idąc jedną z alejek, wyciągnęłam z torby telefon i wzięłam się za pisanie wiadomości.  Nagle, całkowicie niespodziwanie poczułam uderzenie, a telefon  wyleciał z moich rąk, z hukiem lądując na chodniku. Zamurowało mnie. Byłam tak zaskoczona tym, co przed momentem się stało, że przez chwilę stałam bezruchu, tępo wpatrując się w swój rozstrzaskany telefon.

-Cholera, przepraszam!

          Usłyszałam głos, prawdopodonie należący do sprawcy całego zdarzenia i dopiero wtedy schyliłam się po swoją własność, dokładnie się jej przyglądając. Urządzenie było wyłączone, a na ekranie pojawiło się dość spore pęknięcie. Fala gorąca przeszła przez całe moje ciało, dając mi do zrozumienia, jak bardzo jestem zdenerwowana. Wiedziałam, że Will i Eleanor nie będą na mnie źli, szczególnie jeśli dowiedzą się, że to nie ja zepsułam telefon, jednak przyzwyczaiłam się już do tego modelu i ciężko było mi pogodzić się z myślą, że muszę się z nim pożegnać. Odetchnęłam głęboko i podniosłam głowę, stając twarzą w twarz z chłopakiem, którego piłka mnie uderzyła.

-Stan?!

          Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu stał przede mną nie kto inny, jak Stan Lucas we własnej osobie. Nie potrafiłam uwierzyć, że to on. Prędzej spodziewałabym się przed sobą księcia Harry'ego, niż tego chłopaka. Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem, nie bardzo wiedząc jak mam się zachować. Za to on nie zastanawiał się nawet przez chwilę. Przytulił mnie mocno, po czym łapiąc mnie za ramiona, przejechał wzrokiem po mojej twarzy.

-Lucy Croft, mieszkasz w teraz Doncaster, kompletnie zapomniałem.

          Od naszego ostatniego spotkania minęło dokładnie szesnaście długich, jak dla mnie, miesięcy, a on stał sobie przede mną, jak gdyby nigdy nic i uśmiechał się szeroko. Przez moment miałam wrażenie, że to wszystko tak naprawdę tylko mi się śni. Ta scena była dla mnie tak nierealna, że zaczynałam wątpić w jej prawdziwość. Od czasu rozstania o niczym innym nie marzyłam, jak tylko i wyłącznie o tym, aby znowu go zobaczyć. Był moim najlepszym przyjacielem, moją stabilizacją, którą tak brutalnie mi odebrano.

-Poznaj, to mój kumpel Louis Tomlinson. Chodzimy razem do szkoły.

          Z zamyślenia wyrwał mnie głos Stana. Spojrzałam nieprzytomnie w stronę chłopaka, który stał obok i uśmiechnęłam się niemrawo, delikatnie ściskając jego dłoń.

          Tego dnia mój telefon został zniszczony, ale za to przyjaźń z Stanem odbudowana. Jednak  nic nie wyglądało, jak za czasów sierocińca. Byliśmy starsi, nieco bardziej dojrzali, a do tego wolni, no i mieliśmy przy sobie Lou. Każdy z nas był inny, mogłoby się wydawać, że nie bardzo do siebie pasowaliśmy, ale prawda była taka, że uzupełnialiśmy się nawzajem. Stan był z nas najbardziej dojrzały i kompletnie nie chodziło tutaj o wiek, bo to Louis był najstarszy. Lucas miał za sobą spory bagaż doświadczeń, który sprawiał, że chłopak tak trzeźwo patrzył na świat i często sprowadzał nas na ziemię, kiedy wpadaliśmy na głupie pomysły. Lou był 'tym zabawnym'. Rozśmieszał mnie, kiedy miałam kiepski humor, choć nie oznaczało to, że nie potrafił być poważny. A ja? Ja byłam niczym ich młodsza siostra, która bierze udział w każdym ważnym wydarzeniu w życiu. Większość wolnego czasu zaczęłam spędzać w ich towarzystwie, przez co nieco zaczęłam zaniedbywać swoją znajomość z Cassie. Czasem miałam wyrzuty sumienia, kiedy po raz kolejny musiałam odmówić jej spotkania, dlatego bywało, że zabierałam ją ze sobą, kiedy szliśmy do kręgielni, czy na pizzę. Mieliśmy najlepszą paczkę pod słońcem, a ja znowu poczułam się szczęśliwa. Świetna rodzina, przyjaciele, którzy mnie wspierali, a w szkole też radziłam sobie nie najgorzej. Wszystko układało się wprost wspaniale i nie wierzyłam, że cokolwiek może zakłócić harmonię, która zapanowała w moim życiu. Obiecałam sobie wtedy, że już nigdy nie pozwolę, aby osoby trzecie decydowały o moim szczęściu. Teraz wszystko leżało w moich rękach.

***

          Dzień moich szesnastych urodzin, pierwszy lipca, był chyba jednym z piękniejszych dni w moim życiu. William i Eleanor wyprawili dla mnie w naszym ogrodzie urodzinowe przyjęcie-niespodziankę, o której tak, czy inaczej wiedziałam, ponieważ Stan nie był najlepszym strażnikiem tajemnnic, jednak starałam się udawać zaskoczoną na tyle, na ile było to możliwe. Nie przyszło zbyt wiele osób, ale pojawili się wszyscy ci, na których obecności rzeczywiście mi zależało. Był wielki tort, masa prezentów, życzenia, muzyka, wygłupy. Bawiłam się świetnie przez cały dzień, a nic tak nie męczy, jak dobra zabawa, dlatego pod wieczór siedziałam razem z Stanem i Lou na ogrodowej huśtawce, z dala od reszty gości. Rozmawialiśmy o swoich planach na przyszłość, o tym, że chociażby nie wiadomo co się działo, zawsze możemy na siebie liczyć, kiedy nagle Louis zamilkł i spojrzał gdzieś przed siebie wyraźnie zamyślony.

-Chciałem wam coś powiedzieć.

          Poważny ton głosu, którzy wtedy przybrał, wprowadził mnie w lekkie otępienie. Wiedziałam już, że będzie to coś poważnego, dlatego poruszyłam się niecierpliwie na miejscu i spojrzałam w stronę przyjaciela.

-Chcę spróbować w X Factorze..







Wiem, że póki co wszystko marnie wygląda, ale zanim wprowadzę normalną akcję, musiałam opisać, chociaż po najniższej lini oporu, życie Lucy. Od połowy trzeciego rozdziału zaczyna się już teraźniejszość, więc wszystko tak naprawdę przed Nami. :) Dziękuję za komentarze i wyrażanie swojej opinii, to dużo dla mnie znaczy.
Pozdrawiam i do następnego! :)

7 komentarzy:

  1. Co ja kocham Stana :o ! I uwielbiam tę okolicę, w której mieszkają :D Już się nie mogę doczekać epickiej sceny z Harrym!

    ciał ciał XD

    OdpowiedzUsuń
  2. wciągnęło mnie to opowiadanie. :3
    z niecierpliwością czekam na następny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku bardzo Ci dziękuję za miły i długi komentarz na moim blogu. Postanowiłam wpaść do Ciebie i bardzo szybko przeczytałam dotąd zamieszczone rozdziały :) Muszę przyznać, że mnie zainteresowałaś. Cały czas się zastanawiałam, w jaki sposób połączysz życie Lucy z chłopakami z 1D. A muszę przyznać, że dziewczyna nie miała łatwego życia. W tak młodym wieku straciła rodziców, a przecież ta dwójka darzyła ją ogromną miłością i zapewniała jej wszystko, co potrzebne. Ten cały sierociniec był naprawdę koszmarny; aż nieprzyjemnie się robi z myślą, że to zakonnice stworzyły tak nieprzyjemne warunki. Na szczęście w życiu Lucy pojawił się Stan, do którego również i ja zapałałam sympatią. Również William i Eleanor sprawiają miłe wrażenie.
    Gdy tylko usłyszałam nazwę "Doncaster", wiedziałam, co się świeci i tylko czekałam, aż pojawi się Louis :D Wreszcie moje pragnienie się spełniło. Wiesz, podoba mi się, że prowadzisz nas tak przez życie bohaterki, bo dzięki temu możemy lepiej ją poznać.
    Lou w X-Factor! Jestem pewna, że Stan, Lucy i Cassie będą chcieli mu kibicować :)
    Opowiadanie przypadło mi do gustu, a przede wszystkim mnie wciągnęło, dlatego chętnie się przekonam, co dalej. Dodaję do obserwowanych :)
    Pozdrawiam <3
    [siegajac-nieba]

    OdpowiedzUsuń
  4. Wciąga na maksa, głównie przez to, że piszesz tak genialnie! Nie mogę doczekać się dalszego rozwoju akcji, i połączenia Lucy z 1D. Rozdział super, czekam na next! (:

    OdpowiedzUsuń
  5. Długo się zbierałam, żeby w końcu przeczytać Twoje opowiadanie, ale w końcu znalazłam chwilę czasu i nie żałuję. Naprawdę bardzo zaintrygowała mnie historia Lucy. Pomimo młodego wieku wiele przeszła, jednak nadal wydaje się być silna. Historia bardzo pochłania i gdy już się zacznie, nie można przestać. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i mam nadzieję, że nie pozwolisz mi długo czekać. :)
    Pozdrawiam ;) x

    OdpowiedzUsuń
  6. Nic nie wygląda tu marnie, wszystko jest okej, więc nawet nie waż się tak myśleć, a tym bardziej mówić.
    Cieszę się ogromnie, że trafiłam n twojego bloga. Jest świetny! Masz talent i inny (nie znaczy gorszy, ale lepszy w twoim przypadku) styl pisania, za co masz u mnie ogromnego plusa. Historia nie jest typowa, jak każda inna i za to ci ogromnie dziękuję, bowiem mam już dosyć czytania tych słodkich, przepełnionych romantyzmem i prostotą opowiadań. Cenię oryginalne pomysły, czyli twój również, bo do zwyczajnych to on raczej nie należy :)

    Podoba mi się postać Lucy. Jest taka intrygująca... Początkowo myślałam, że Stan ją oleje, ale na szczęście tak się nie stało. Zbyt wiele się nacierpiała, by teraz jeszcze zostać odrzuconą przez przyjaciela, z którym i tak wcześniej musiała się rozstać.
    Ciekawa jestem, kiedy w opowiadaniu pojawi się Harry i jaki będzie miał w nim swój udział, bo sądząc po nagłówku myślę, że jakiś będzie miał i to nie będzie raczej postać epizodyczna. Domyślam się, że między nim, a Lucy coś się narodzi, ale nie chcę teraz o tym myśleć.

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, obserwuję i pozdrawiam, xx

    Ps. Jeżeli zechcesz, zapraszam do mnie. Również piszę i mam nadzieję, że ktoś zechce pozostawić na moim blogu swoją opinię na ten temat. Mam nadzieję, że się spodoba :)
    dont-waste-your-time-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. *.* Super, bardzo mi się podoba, jestem ciekawa ich dalsze przygody :D Lecę czytać dalej bo ciekawość mnie zżera :)

    OdpowiedzUsuń