środa, 7 maja 2014

Chapter XV

          Rankiem obudził mnie potworny ból głowy. Skronie pulsowały mi w nieprzyjemny sposób, a ja miałam wrażenie, że moja głowa za moment nie wytrzyma i najzwyczajniej w świecie eksploduje. Nie mam pojęcia, czym było spowodowane te paskudne samopoczucie, ale intuicja podpowiadała mi, że to nic innego, jak zwykłe niezadowolenie wyjazdem przyjaciół. Myśl, że znów będę zmuszona rozstać się z nimi na długie tygodnie, sprawiała, że naprawdę nie miałam ochoty wstać z łóżka. Wolałam przeciągać moment rozstania tak długo, jak tylko się dało, dlatego odkąd stanęliśmy na podjeździe, robiłam wszystko, aby przytrzymać ich przy sobie, jak najdłużej. Wiedziałam, że kiedy wsiądą do samochodu i ruszą w stronę Londynu, ja na nowo poczuję ogarniającą mnie pustkę i ponownie stanę się cichą i milczącą Lucy, która zdecydowanie woli trzymać się na uboczu. Za taką uchodziłam w szkole. Właściwie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że w rzeczywistości czułam się kimś zupełnie innym. Moje zachowanie wśród znajomych ze szkoły tak cholernie różniło się od tego, jakie reprezentowałam przy Louisie i ludziach, których dzięki niemu poznałam, że czasem miałam wrażenie, jakbym była dwoma zupełnie innymi osobami. To było chore i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, jednak przezwyciężenie tej cholernej nieśmiałości wobec rówieśników stało się dla mnie zadaniem prawie że niewykonalnym. Chwilami rzeczywiście chciałam z tym walczyć, pokazać, że tak naprawdę jestem coś warta i że nie boję się do nich odezwać, ale szybko z tego rezygnowałam. Najgorszym było jednak to, że to nie strach paraliżował moje poczynania, a czysta niechęć. Mnie po prostu doszczętnie nie zależało na sympatii tamtych ludzi. Nie interesowało mnie ich zdanie na mój temat, a także to co mają mi do powiedzenia. Byli mi obojętni, ponieważ uważałam, że nie mają mi kompletnie nic do zaoferowania sobą i swoją osobowością. Właściwie gdyby zniknęli z powierzchni Ziemi, prawdopodobnie nawet nie zwróciłabym na to uwagi. To było moim problemem- brak jakiegokolwiek zainteresowania ludźmi, z którymi chcąc nie chcąc spędzam po siedem godzin dziennie, pięć razy w tygodniu. Za to chyba umarłabym, gdyby ktoś całkowicie odciął mi kontakt z Lou i całą resztą. Nie wyobrażałam sobie życia bez nich, dlatego każda izolacja okazywała się cholernie bolesna. Szczególnie ciężkie były pożegnania. Nieważne jak bardzo ktoś zapewniał mnie o tym, że niedługo się zobaczymy i że okres rozłąki przeleci w ekspresowym czasie, ja i tak za każdym razem dramatyzowałam tak samo. W takich chwilach jak ta czułam się, jakbym żegnała tę trójkę już na zawsze. Dokładnie tak, jakby nasze drogi miały się od tej chwili rozejść i już nigdy nie wrócić na ten sam tor. To wyobrażenie zabijało mnie od środka. Kawałek po kawałeczku rozszarpywało moje serce i powodowało duszący uścisk w przełyku. Czułam się jak kompletna idiotka, kiedy moje oczy niebezpiecznie zaczęły piec, a obraz stawał się coraz to bardziej rozmazany. Nie mogłam pozwolić sobie w tym momencie na łzy. To byłoby żałosne, a ja już wystarczająco sporo razy upokorzyłam się przed Lou i jego przyjaciółmi. Jak najszybciej musiałam zakończyć tę farsę, zanim doszczętnie się rozkleję, dlatego pociągając dzielnie nosem, przetarłam powieki rękawem swetra i uśmiechając się słabo, spojrzałam w lazurowe tęczówki Louisa.

          Tomlinson stał naprzeciwko mnie i z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się mojej twarzy, jak gdyby tylko czekał na moment, w którym z moich oczu zaczną cieknąć łzy, a on będzie mógł swobodnie otrzeć je z moich policzków. Najwidoczniej moja determinacja nieco go rozbawiła, bo uśmiechnął się pocieszająco i bez słowa zagarnął mnie w swoje ramiona, przyciskając swoją twarz do moich rozpuszczonych włosów. Nie mówił nic, jakby dobrze wiedział, że jedyne czego teraz mi potrzeba, to jego bliskość. Dodawał mi otuchy tym, że był, że czułam go przy sobie i jeszcze chociaż przez chwilę bezkarnie mogłam się do niego tulić, nie zważając na nic, co działo się wokoło. Słowa były tutaj zbędne i tak niczego by nie zmieniły, a on doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Chciało mi się płakać i krzyczeć ze złości i z tej piekielnej niemocy, którą odczuwałam. Jednak w tamtej chwili nie pomogłoby mi nawet wyrywanie włosów z głowy. Oni musieli wyjechać, a ja musiałam zostać, taka niestety była rzeczywistość, z którą musiałam się pogodzić, przynajmniej na jakiś czas. Po kilku minutach poczułam, jak jego uścisk się rozluźnia, dlatego zacieśniłam moje drobne ręce na jego talii, nie chcąc pozwolić mu odejść. Wiedziałam, że jak tylko go wypuszczę, zostawi mnie tutaj kompletnie samą. Mimo, że pozostawaliśmy w ciągłym kontakcie, tak naprawdę nie mogliśmy przeżywać naszych sukcesów i porażek razem. Dzieliły nas te piekielne kilometry, dlatego z całego serca pragnęłam, żeby zostali chociaż parę minut dłużej.

          - Zobaczymy się niedługo.. - powiedział cicho, a ja jedynie skinęłam lekko głową i westchnęłam głośno.

          Nieciężko było zrozumieć aluzję i pojąć, że czas naszego pożegnania dobiega końca i powinniśmy się już rozstać, bez zbędnych rozczuleń. Wiedziałam o tym, a mimo to cholernie ciężko było mi wcielić ten plan w życie.

          - Wiem.

          Kąciki moich ust uniosły się lekko ku górze, a on odwzajemniając ten miły gest, usunął się na bok, aby ustąpić miejsca Eleanor, która bez zbędnych wstępów doskoczyła do mnie i obejmując mnie mocno rzekła:

          - Bardzo się cieszę, że cię poznałam Lucy. Teraz już wiem dlaczego Louis tak dużo o tobie mówi. Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo.

          Jej przejęty ton głosu sprawiał, że przyjemne ciepło zaczęło rozlewać się w okolicach mojego serca i byłam niemal w stu procentach pewna, że jeszcze chwila takiej emocjonalnej gadki, a nie dam rady dłużej się powstrzymywać i po prostu wybuchnę niepohamowanym płaczem, czego naprawdę chciałam uniknąć. Przytulając dziewczynę jeszcze przez moment, odchyliłam się do tyłu i patrząc na jej twarz, wyznałam szczerze:

          - Ja też się cieszę, że się poznałyśmy. Powinnyśmy umówić się na kawę, kiedy następnym razem odwiedzę Londyn.. Jeśli ty również akurat tam będziesz.

          Ciepły uśmiech pojawił się na moich ustach, jednak nie trwało to zbyt długo, ponieważ lekkie zaskoczenie zastąpiło go naprawdę bardzo szybko. Wydałam z siebie cichy pomruk, kiedy El bez słowa uprzedzenia raz jeszcze uściskała moje ramiona i lekko kołysząc się na nogach, odeszła na bok. To było miłe uczucie, wiedzieć, że ktoś w tak krótkim czasie zapałał do ciebie tak szczerą i bezgraniczną sympatią. Ten fakt tylko i wyłącznie utwierdzał mnie w przekonaniu o tym, jak wspaniałą i sympatyczną dziewczyną jest panna Candler.

          Na koniec został mi Harry, przy którym zupełnie nie wiedziałam, jak mam się zachować. Przez chwilę myślałam, że sam wyjdzie z inicjatywą, tak jak robił to zawsze, i to nie ja będę musiała decydować o formie naszego pożegnania. Jednak najwyraźniej Styles miał co to tego inne plany. Stał naprzeciwko mnie i subtelnie się uśmiechał. Starałam się opanować pocące dłonie i wyglądać na kogoś, kto nie analizuje tej sytuacji zbyt głęboko, jednak dołeczki bruneta skutecznie mi to uniemożliwiały. Niezauważalnie skupiałam się na jego malinowych ustach i modliłam się w duchu, żeby w końcu wypłynęły z nich jakieś słowa, które uratowałyby mnie z opresji. Kątem oka zerknęłam w stronę samochodu, gdzie Louis i Eleanor o czymś zawzięcie rozmawiali. Dodało mi to trochę pewności siebie, dlatego szybko spojrzałam w stronę Hazzy, który nie wiadomo kiedy pojawił się tak blisko mnie.

          - Rozluźnij się, Kwiatuszku – powiedział, szczerząc się do mnie, a ja parsknęłam cicho.

          - Kwiatuszku? Kto tak jeszcze mówi? Bawisz się w mojego dziadka?

          Styles zaśmiał się krótko i kręcąc głową z rozbawieniem, niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego tors, a zapach jego zapewne drogich perfum dostał się do moich nozdrzy, przyjemnie podrażniając moje zmysły. W takich warunkach naprawdę dało się zapomnieć o całej reszcie otaczającego Cię świata. Ciężko powiedzieć ile trwaliśmy w takiej pozycji, z pewnością trwało to nieco dłużej, niż było to stosowne, ale nie dbałam o to. Ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę, to wypuszczenie go ze swoich objęć. Było mi tak błogo, że w tym jednym krótkim momencie byłam w stanie zapomnieć o tym, że to pożegnanie. Czułam jego ciepły oddech na swoim karku, a silne, zgrabne dłonie pokrzepiająco gładziły moje placy. Poczułam się spokojniejsza, jak gdyby całe zdenerwowanie związane z ich wyjazdem w magiczny sposób zniknęło, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

          - I don’t wanna be your friend, I wanna kiss your neck..*

          Usłyszałam jego lekko zachrypnięty głos, a kolana same się pode mną ugięły. Gdyby nie to, że trzymał mnie mocno w swoich ramionach, pewnie leżałabym już na ziemi. Czułam, jak krew napływa mi do twarzy, a policzki stają się wściekle czerwone. Zacytowanie jednej z moich ulubionych piosenek było świetnie zaplanowanym ruchem z jego strony. Widać, że wszystkie rozmowy na temat naszych zainteresowań i drobnych rzeczy nie poszły w las, a Harry w doskonały sposób potrafił operować nowo zdobytymi informacjami. Zwykłe ciekawostki i mało interesujące fakty dotyczące mojego życia po raz kolejny posłużyły mu jako narzędzie do rozbrojenia moich uczuć. Był doskonałym flirciarzem, a takie zagrywki jak ta były dla niego czymś zupełnie naturalnym. Z premedytacją wykorzystywał najdrobniejsze szczegóły, które udało mu się o mnie zapamiętać i w taki oto sposób sprawiał, że nie potrafiłam przestać o nim myśleć chociażby na chwilę. Robił to specjalnie i dobrze wiedział, co dzięki temu uzyska. Pieprzony czaruś.
W głowie miałam już kolejny cytat innego kawałka The 1975, którym chciałam posłużyć się do dalszego pociągnięcia gry, rozpoczętej przez bruneta, kiedy do moich uszu dobiegł ponaglający głos Louisa.

         - Harry pospiesz się, bo nie zdążymy na próbę.

          Byłam lekko zawiedziona, że Tommo przerwał nam tą interesującą wymianę zdań. Pierwszy raz w życiu ułożyłam sobie w głowie idealny przebieg wydarzeń i byłam gotowa świadomie flirtować, a ten przebrzydły sabotażysta zniweczył wszystkie moje plany. Nie miałam jednak okazji, aby jakkolwiek go za to zbesztać, ponieważ zdałam sobie sprawę z tego, że Loczek odsunął się ode mnie na kilka centymetrów. Dał mi szybkiego buziaka w rozgrzany policzek i na odchodne, po czym rzucił krótkie:

          - Do zobaczenia, Mała.

          Zrobił to tak niespodziewanie, że przez chwilę stałam i nie docierało do mnie, to co się stało. Tak się nie robi! Nie można najpierw zacytować dziewczynie piosenki, która sugeruje, że chce się ją całować po szyi, a później tak po prostu odejść! Mącenie w głowach dziewczyn powinna być karalne, bo to było niczym najpodlejsza zbrodnia wykonana z całkowitą premedytacją. Nie wiedziałam, co mam zrobić, ponieważ nie potrafiłam zrozumieć jego zachowania. Odciął mnie w takim momencie, że w mojej głowie zapanował kompletny chaos. Dlaczego zacytował akurat TEN fragment? Co to wszystko miało znaczyć? Moje myśli kręciły się tylko i wyłącznie wokół tego. Nie potrafiłam określić, na czym stoimy, ponieważ nigdy nie doszło do rozmowy na ten temat. Jego zachowanie wskazywało, że łączyło nas coś więcej, ale przecież nie mogłam wyciągać pochopnych wniosków, gdy nie znałam faktów. Nigdy nie widziałam, jak Harry zachowuje się przy koleżankach, czy dziewczynach, z którymi pragnął nawiązać bliższe stosunki, dlatego nie potrafiłam tego ocenić. Jedyne, czego byłam w stu procentach pewna, to to, że zawrócił mi w głowie i najprawdopodobniej nie przejdzie mi to tak szybko, jakbym tego chciała. Znalazłam się w jakimś dziwnym potrzasku z własnymi myślami, a pod ręką nie miałam nikogo, kto pomógłby mi się stamtąd wydostać.

***

         Było ciepłe piątkowe popołudnie. Siedziałam właśnie przy oknie spoglądając na puste ulice Doncaster, a moje myśli wciąż wirowały wokół Harrego. Miałam tego dość. Zadręczałam się czymś, czego nie byłam w stanie rozwiązać w pojedynkę. Niezbędny był mi do tego Styles, z którym miałam raczej uszczuplony kontakt. Przez ostatnie tygodnie wymienialiśmy jedynie krótkie smsy, czy telefony, jednak poruszanie jakiś głębszych tematów w takiej formie wydało mi się iście niewłaściwe i uznałam, że najlepiej będzie jeśli poczekam z tym do najbliższego spotkania, które tym razem miało mieć miejsce w Londynie. Pragnęłam, aby ta rozmowa odbyła się twarzą w twarz tak, jak to być powinno. Chciałam widzieć każdą pojedynczą emocję na twarzy chłopaka i nawet moje cholerne zniecierpliwienie nie mogło mnie przed tym powstrzymać. Postanowiłam nie zrażać się zbyt szybko i po prostu konsekwentnie czekać na nadającą się okazję. Wszystko wyglądało na to, że moje oczekiwania nie miały trwać wiecznie, ponieważ jak się okazało, chcąc aplikować do Akademii Sztuk Pięknych w Londynie, musiałam w przeciągu najbliższych trzech tygodni dostarczyć pięć swoich prac, a także pojawić się w gmachu budynku na jakimś szalenie ważnym spotkaniu z samym dziekanem. Wszystko to nie zmieniało jednakże faktu, iż prawdziwa rozmowa z Harrym musiała jeszcze poczekać.

         Nienawidziłam stanu, w którym właśnie się znajdowałam. To było tak, jakbym zawiesiła się pomiędzy rzeczywistością, a czymś absolutnie absurdalnym i nierealnym. W głowie wciąż analizowałam każdy gest, przelotny dotyk, czy słowo, którymi karmił mnie chłopak podczas swojego pobytu w Doncaster i wcale nie było mi dzięki temu łatwiej. Cały czas stawały przede mną coraz to nowsze pytania na temat tego, co się wydarzyło. Kim tak naprawdę byłam dla zielonookiego młodego mężczyzny o bujnych lokowanych włosach i twarzy chwilami tak chłopięcej, że wyglądał na dużo młodszego, niż był w rzeczywistości? Zwykłą znajomą? Przelotnym romansem, który miał mu uatrakcyjnić chwile spędzone w innym mieście? A może Harry chociaż czasem myślał o mnie jak o kimś istotnym? O kimś z kim można wiązać swoje plany i przyszłość? Czy taka możliwość miała jakąkolwiek szansę bytu? Tego nie wiedziałam, ale jednego byłam pewna- właśnie tak chciałam być postrzegana w jego oczach. Pragnęłam, aby brunet tak jak ja traktował naszą relację, jak coś istotnego i mającego głębokie znaczenie. Ogarniała mnie wszechobecna frustracja. Pytań wciąż przybywało, natomiast na żadne z nich nie znalazłam chociaż jednej prostej odpowiedzi.

          Bóg jeden wie ile czasu spędziłam na sterczeniu w tym oknie i ile jeszcze bym spędziła, gdyby nie impuls, który pojawił się we mnie nie wiadomo skąd. Nagle całkiem niespodziewanie zapragnęłam gdzieś wyjść. Gdziekolwiek i z kimkolwiek, byle tylko nie siedzieć w domu i nie smucić się tym, że nie ma przy mnie ważnych dla mnie osób. Chwyciłam za telefon i niewiele myśląc, wybrałam numer Cassie. Dopiero gdy usłyszałam jej aksamitny głos w słuchawce, moje ciało opanowała panika. Ręce mi drżały i kompletnie nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę, a co dopiero jak ją poprowadzić. Nie przemyślałam tego, dlatego teraz musiałam improwizować.

          - Cassie? Tutaj Lucy, cześć- zaczęłam niepewnie, przygryzając dolną wargę w roztargnieniu.

          -Lucy? Jaka Lucy, ja nie..

          Zaczęłam się jeszcze bardziej denerwować, dlatego przerwałam jej, zanim zdążyła dokończyć. To było niegrzecznie, a ja musiałam brzmieć żałośnie i jak ostatnia desperatka, ale niezbyt się wtedy tym przejęłam.

         - Lucy Croft..- odpowiedziałam natychmiastowo, zaczynając dalsze tłumaczenia. - Chodzimy razem do szkoły, mieszkam..

         Z pewnością robiłabym z siebie kretynkę jeszcze przez długi czas, jednak do moich uszu dobiegł cichy, melodyjny chichot blondynki, co do reszty zbiło mnie z pantałyku.

         - Lucy, spokojnie, zgrywam się. Co u Ciebie?- zagadnęła swobodnie.

          Najprawdopodobniej brałam tą sytuację dużo poważniej, niż było to konieczne i z pewnością niepotrzebnie próbowałam wszystko doszczętnie i idealnie zaplanować, ale taka właśnie byłam. Ze stresującymi sytuacjami radziłam sobie tysiąc razy gorzej, niż przeciętny mieszkaniec naszej planety i nic nie mogłam na to poradzić.

         - Wszystko w porządku, mam się świetnie- stwierdziłam, a w moim przyciszonym tonie głosu bez problemu można było wyczuć ulgę, która pojawiła się zaraz po słowach dziewczyny.

         - Słuchaj Lucy.. Stało się coś konkretnego, że dzwonisz? To znaczy.. Nie zrozum mnie źle, bardzo się cieszę, że zadzwoniłaś, ale ostatnio raczej rzadko się odzywałaś.

         - Nie, wszystko w porządku.. Po prostu jest piątek i pomyślałam sobie, że może..- zacięłam się na moment i spoglądając z niepokojem na widok za oknem, zaczęłam nerwowo bawić się rąbkiem swojej koszulki - Może masz ochotę gdzieś wyskoczyć? Na kręgle, pizze, piwo, gdziekolwiek?

         - Bardzo chętnie, ale niestety na dziś jestem już umówiona.

          Westchnęłam głośno do telefonu, ponieważ zdałam sobie sprawę, że jestem ofiarą losu.

         - Razem z moimi znajomymi wybieramy się dziś do Breakdown, jest tam mała impreza. Może zabierzesz się z nami? Jestem pewna, że nikt nie będzie miał nic przeciwko!

         Nie byłam do końca pewna, czy mam ochotę na imprezę, a do tego imprezę w klubie, w którym potencjalnie mogę spotkać naprawdę wielu znajomych ze szkoły i okolic, a ta perspektywa naprawdę mi nie pasowała, ale z drugiej strony nie chciała wyjść na wybredną. W końcu to ja zaproponowałam jej spotkanie, a nie na odwrót. Gdybym teraz odmówiła, wyszłabym na skończoną wariatkę.

         - Brzmi świetnie. Na którą mam być gotowa?

***

         - Na pewno nie chcesz, żebym po ciebie przyjechał? Wiesz, że to dla mnie nie jest problem, nie muszę od razu iść spać- zaoferował mój przybrany ojciec, parkując samochód na ulicy, którą razem z Cassie wyznaczyłyśmy sobie jako miejsce spotkania.

         William chwilami bywał tak nadopiekuńczy, że nie mogłam wyjść z podziwu w jaki sposób ten mężczyzna wytrzymuje jakiekolwiek moje wyjście. Czasem wydawało mi się, że to Eleanor jest tą bardziej zaborczą częścią mojej rodziny, jednak w takich chwilach jak ta, orientowałam się, że to nieprawda.

         - Weżniemy taksówkę. Do zobaczenia rano. Nie martw się, poradzę sobie - zachichotałam cicho, po czym muskając delikatnie ustami jego policzek, wyszłam z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi i rozglądając się po okolicy.

          Byłam prawie dziesięć minut przed czasem, więc niespecjalnie zdziwiłam się, że nigdzie w pobliżu nie zauważyłam panny Wright i jej bandy. Byłam niemal w stu procentach pewna, że przyjdą na ostatni moment, albo co gorsze, trochę się spóźnią, dlatego niemałe było moje zaskoczenie, kiedy dosłownie minutę później spostrzegłam zbliżającą się w moją stronę grupkę młodych ludzi. Moją uwagę niemal od razu przykuła wyróżniająca się w tłumie blond czupryna Cassandry. Uśmiechnęłam się automatycznie, widząc jej roześmianą twarz i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, dziewczyna uściskała mnie mocno, po czym odwróciła się i wskazała na resztę.

          Przez to, że tak długo nie spotykałyśmy się, niemal zapomniałam, jak pozytywną i roztrzepaną osobą, jeśli tylko nie byłyśmy w szkole oczywiście. Cóż, blondynka podobnie jak ja, w szkolnych murach uchodziła za dziwaczkę, rzadko ktokolwiek się do niej odzywał, a dziewczyny z sąsiedztwa często wyśmiewały ją ze względu na to, jak wygląda. Czy była brzydka? Broń Boże! I choć szczerze nienawidziłam, kiedy ktoś jakąkolwiek dziewczynę nazywał brzydką, to tu z ręką na sercu mogłabym przysiąc, że kompletnie nie rozumiałam stosunku swoich rówieśniczek wobec Cass. Była ładną blondynką, o nieco bardziej zaostrzonych rysach twarzy i dużych, niebieskich oczach, które świdrowały mnie spojrzeniem za każdym razem, kiedy ich właścicielka znajdowała się w pobliżu. Jedyną rzeczą, która w rzeczywisty sposób odróżniała ją od reszty dziewczyny z okolicy było to jaki stosunek przybrała do szkolnej społeczności. Była swojego rodzaju buntowniczką i często sprzeciwiała się wszystkiemu co działo się wokół niej. Nie godziła się na kategoryzowanie ludzi ze względu na ich styl ubierania się, czy stan konta bankowego ich rodziców. Zawsze chodziła w luźnych, przydużych bluzach lub swetrach, zupełnie tak, jakby chciała coś pod nimi ukryć, choć była całkiem szczupła. Długie nogi przyodziane za każdym razem w ciemne, często potargane rurki, a na stopach zawsze widniały te same, znoszone już trampki. Nasza szkoła była szkołą żeńską, a co za tym szło, spora część dziewczyn konkurowała ze sobą w przeróżnych kategoriach życia i bez wątpienia ubiór był jedną z nich. Cassie wyglądała na kompletnie nie zainteresowaną tym durnym wyścigiem szczurów, a co najważniejsze wcale nie kryła swojej niechęci wobec tego. Właśnie przez to stała się szkolnym wyrzutkiem i kozłem ofiarnym, którego wszyscy inni obrali sobie za cel. Gdybym to ja była na jej miejscu, bez wątpienia załamałabym się i zmieniła szkołę, ale nie Cassie. Ona miała gdzieś opinię innych i to chyba lubiłam w niej najbardziej. Ja zazwyczaj wolałam się nie wychylać i po prostu stać obok tego wszystkiego z boku. Czasem myślałam o tym, aby tak jak Cassie wypowiedzieć wojnę tym wszystkim próżnym dziewuchom i kompletnie przeciwstawić się przyjętym regułom, ale po chwilach takich rebelianckich zapędów, przychodziła myśl, że naprawdę nie potrzebuję pakować się w kolejne kłopoty.

          - To Sophie i Clarie, a to Mark, Stave i Jake, a wy poznajcie, to moja koleżanka ze szkoły Lucy.

          Kompletnie wyrwana z głębokiego zamyślenia spojrzałam zdezorientowana po twarzach nowo poznanych znajomych i uśmiechnęłam się nieśmiało. Każdy z nich przypatrywał mi się z zaciekawieniem i choć ich natarczywy wzrok nieco mnie peszył, starałam się pozostać wyrozumiałą. W końcu nie znali mnie, a ja całkiem niespodziewanie wtargnęłam do ich grupy, ich sceptyczne spojrzenia były więc dla mnie całkowicie zrozumiałe.

          - Miło was poznać. Dziękuję za zaproszenie, gdyby nie to pewnie skończyłabym dziś oglądając serial i zajadając się czymś niezdrowy - zaśmiałam się i chociaż wyszło to nieco bardziej nerwowo niż tego chciałam, udawałam totalnie niewzruszoną swoim lekko drżącym głosem.

          - Nie żartuj, wszyscy wiedzą, że jesteś zbyt kreatywna, żeby tak beznadziejnie spędzać weekend. Gdyby nie impreza siedziałabyś w swoim pokoju i pewnie tworzyła jakieś kolejne dzieło.

          Słysząc słowa blondynki uśmiechnęłam się jedynie krzywo i nie mówiąc już nic więcej, ruszyłam za nią wzdłuż ulicy, jak mniemam, prowadzącej do klubu, w którym mieliśmy spędzić najbliższych kilka godzin. Nazwa "Breakdown" nie mówiła mi kompletnie nic, a okolica w której się znajdowaliśmy też nie była mi do końca znana. Chwilami zaczynałam żałować, że zamknęłam się w domu na tak długi czas, że nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jakie są modne miejsca, do których lubią chodzić ludzie w moim wieku. W gruncie rzeczy całkiem zabawne było to, jak bardzo nie znam miasta, w którym mieszkam od dobrych kilku lat, jednak w tamtej chwili nie miałam zbyt wiele czasu, aby się nad tym zastanawiać. Weszliśmy do jednego z lokalnych klubów i niemal od razu uderzył w nas silny odór alkoholu, papierosów i spoconych ciał tańczących nastolatków. Nienawidziłam całej tej aury otaczającej tego typu lokale, dlatego chcąc nie chcąc zmarszczyłam nieznacznie nos. Starałam się, jak tylko mogłam ukryć swoją ogromną niechęć wobec tego miejsca, bo przecież nie chciałam urazić swoim zachowaniem Cassie i jej przyjaciół, którzy wyglądali na rzeczywiście zadowolonych z przyjścia tutaj. Nietrudno było się domyślić, że spędzają tu sporo czasu, kiedy podczas męczącej drogi wzdłuż parkietu, któreś z nich co chwilę witało się z kimś machnięciem ręką, czy krótkim uściskiem. Byli jak ryby w wodzie, to na pewno. Ja natomiast milczałam i z lekko skwaszoną miną posłusznie człapałam za paczką panny Wright. Czułam się niekomfortowo, zupełnie tak, jakbym po całości nie pasowała do tego miejsca. Coś było nie tak, a ja nijak nie potrafiłam stwierdzić co. Próbowałam wmówić samej sobie, że to tylko moje osobiste uprzedzenia, jednak jedna denerwująca myśl nie dawała mi spokoju. Uważałam, że ten cholernie dziwny i instynktowny niepokój nie wziął się z niczego i bez wątpienia w końcu uderzy we mnie z impetem. Z pewnością rozmyślałabym na ten temat tak długo, aż w końcu doszłabym do tego o co chodzi, jednak poczułam silny uścisk oplatający się wokół mojego nadgarstka, a zaraz potem zostałam pociągnięta w dół tak, że od razu znalazłam się w pozycji siedzącej. Dopiero wtedy zorientowałam się, że moi towarzysze dawno zdążyli zająć już jedną z loży i tylko ja stoję i w niepokojący sposób wpatruję się w jakiś niewidzialny punkt przed sobą. Zrobiło mi się nieco głupio przez moje zachowanie, więc aby to ukryć, poprawiłam się na swoim miejscu i nerwowo zakładając jeden zabłąkany kosmyk rudych włosów za ucho, zerknęłam w stronę Cassie, która bez słowa podała mi menu. Jednak ja bardziej niż studiowaniem menu zajęta byłam obserwowaniem otoczenia. Nagle mój wzrok przykuła dwójka chłopaków, siedząca nieopodal mnie i skradająca sobie nawzajem krótkie pocałunki.

          - Cassie.. Czy oni..?- zaczęłam niepewnie nachylając się ukradkiem nad uchem swojej koleżanki.

          Nie chciałam zabrzmieć jakkolwiek niemiło, czy nieprzyjemnie, choć trudno było mi ukryć fakt, że scena rozgrywająca się zaledwie kilka metrów obok, wprowadziła mnie w lekkie zakłopotanie. Nie byłam przyzwyczajona do oglądania homoseksualnych par i choć tak naprawdę nie miałam nic przeciwko gejom, lesbijkom, transwestytom, czy komukolwiek innemu, to w tamtej chwili poczułam się nieswojo.

          - Lucy to klub dla gejów, czego się spodziewałaś?

          Słysząc jej słowa odchyliłam się nieco do tyłu i uważnie rozejrzałam się po całej sali. To nieprawdopodobne, że dopiero wtedy zorientowałam się o co w tym wszystkim chodzi i skąd pojawił się we mnie ten cały niejasny dyskomfort. Trudno było uwierzyć, że rzeczywiście wcześniej nie zwróciłam nawat najmniejszej uwagi na tych wszystkich obściskujących się wokół mnie ludzi. To było dziwne uczucie, przypatrywać się dwóm chłopkom, którzy w dość obsceniczny sposób zajmowali się sobą zaledwie kilka metrów od naszego stolika.

          Byłam lekko poddenerwowana, ponieważ Cassie powiedziała to w taki sposób, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Tak się składało, że dla mnie nie była i do głowy nawet mi nie przyszło, że dziewczyna może zaprosić mnie do takiego, a nie innego klubu. Nie wiem, czy wynikało to z mojego ograniczonego umysłu, czy też ślepoty, ale nigdy wcześniej nie pomyślałam o tym, aby wziąć Cass jako lesbijkę. Dopiero w tamtym momencie wszystko zaczynało składać się w jedną logiczną całość. Automatycznie spojrzałam na dłoń blondynki, która spoczywała na udzie siedzącej obok niej Sophie i uśmiechnęłam się sama do siebie. Byłam taka głupia..

          Całą resztę wieczoru starałam się wyglądać, jak najbardziej naturalnie i tak, jakby pobyt tutaj nie sprawiał mi żadnego problemu, co było oczywistym kłamstwem. Próbowałam nawiązać nić porozumienia z każdą osobą, która zwróciła na mnie chociażby minimalną uwagę i zagadała. Jak się okazało znajomi Wright byli całkiem sympatycznymi młodymi ludźmi, a to, że byli innej orientacji w ogóle nie przeszkadzało mi w rozmowie i wygłupach. Piliśmy, sporo się śmialiśmy, a mój humor uległ diametralnej zmianie, na lepsze rzecz jasna. I było tak aż do momentu, kiedy cała nasza loża opustoszała, gdy wszyscy poszli na parkiet, pozostawiając mnie i Clarie same. Momentalnie zapadła pomiędzy nami dość niezręczna cisza, którą po dłuższej chwili przerwała siedząca na przeciwko mnie dziewczyna.

          - To ty jesteś ta Lucy? Przyjaciółka Stana i Louisa? Wielka artystka z Londynu, tak?-  opryskliwy ton głosu, którym się posługiwała nieco zbił mnie z pantałyku. Przygryzłam delikatnie dolną wargę i wpatrując się ze zdziwieniem w jej twarz, próbowałam rozgryźć o co jej tak naprawdę chodzi. Rzeczywiście musiałam wyglądać na zaskoczoną, bo chwilę później dziewczyna ponownie mnie zaatakowała.

          - Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Może i ludzie nabierają się na te twoje sarnie oczy, ale ja i Stan cię rozgryźliśmy.

          Patrzyłam na nią jak na kosmitkę. Nie docierały do mnie jej oskarżenia, kompletnie ich nie rozumiałam. Skąd ona w ogóle wiedziała o tym, że maluję? Przypuszczenie, że rozmawiała o mnie z Cassie wydawało mi się zupełnie nierealne, bo przecież po co miałyby to robić. Jednak nie były to powszechnie znane informacje, a ona skądś o nich wiedziała. Żadna sensowna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy, natomiast zamiast niej pojawiły się kolejne pytania. Skąd ktoś taki jak ona znał Stana? Z tego co mówiła, wynikało, że byli blisko, co było raczej dziwne, bo ja sama nigdy wcześniej jej nie widziałam. Ja i Stan przyjaźniliśmy się, więc jakim cudem udało mu się ukryć znajomość z tą dziewczyną?

          Rozejrzałam się nerwowo po klubie, aby znaleźć kogoś znajomego, jednak wyglądało na to, że zdana byłam tylko na siebie. Gdyby tego było mało, dziewczyna dolewała oliwy do ognia i atakowała mnie z jeszcze większą siłą.

          - To przez ciebie Stan sfiksował. Wyjechał i nas zostawił, bo miał ciebie dość.

          Po jej kolejnych słowach żałowałam, że w ogóle podniosłam telefon do ręki i zadzwoniłam do Cassie. Nieznana mi osoba w kilka minut zepsuła mi cały wypad, a do tego czułam się jak kompletne gówno. Jej oskarżenie nie tylko były kompletnie niedorzeczne, ale też całkowicie wyssane z palca, a mimo to nie bardzo wiedziałam, jak mam się bronić i odeprzeć jej atak. Wciąż zastanawiałam się skąd w tej drobnej, uroczej dziewczynie wzięło się aż tyle niepotrzebnej agresji względem nieznanej jej osoby. Nawet to, że znała Stana, nie usprawiedliwiało jej nagłego wybuchu i atakowania mnie fałszywymi oskarżeniami. Łatwość z jaką wszystkie jadowite słowa wypływały z jej ust była zadziwiająca i wprawiała mnie w prawdziwą konsternację. W jednej chwili zapragnęłam zabrać swoje wszystkie rzeczy i wrócić do domu, gdzie po prostu zamknęłabym się w pokoju i oddała głębokim rozmyśleniom.

         - O, mówicie o Stanie? – usłyszałam uradowany głos za sobą – Dawno go tutaj nie widziałem.
Mark usiadł obok mnie, uśmiechając się szeroko. Próbowałam wymusić na sobie przyjemny wyraz twarzy, ale chłopak chyba w ogóle nie zawracał sobie tym głowy, ponieważ od razu zajął się plotkowaniem, patrząc na dziewczynę przede mną.

          - To pewnie przez Anthonego. Wiesz którego? Tego, co przez całą noc próbował poderwać Stana, a gdy nasz kochany Stan wypił o jedno mohito za dużo, to skończyli u Tonego w mieszkaniu. Spotkałem Lucasa na drugi dzień w sklepie i cóż, Anthony zna się na rzeczy. Chłopak miał tyle malinek na ciele, że myślałem, że miał jakieś bliższe spotkanie z wampirem.

          Mark nie dopuścił nikogo do głosu, dopóki nie skończył swojej jakże zawiłej opowieści na temat mojego byłego przyjaciela. Ja nie wiedziałam, jak mam to skomentować, dlatego siedziałam jak mysz pod miotłą i czekałam na rozwój wydarzeń. W głowie analizowałam każde słowo chłopaka, aby móc je poskładać w logiczną całość i dowiedzieć się czegoś o Stanie. Na końcu języka miałam setki pytań, dotyczących tej historii, jednak chłopak kontynuował swoje wywody.

          - To pewnie przez niego Stan nie pojawiała się tutaj przed wyjazdem, założę się, że bał się znowu go spotkać. W końcu sypianie z przypadkowymi gościami to chyba nie najlepsze lekarstwo na złamane serce.

          Słowa blondyna dudniły w mojej głowie, a serce niespodziewanie przyspieszyło swojego tempa. Byłam w zupełnym szoku i choć cała wypowiedź Marka mogła prowadzić tylko do jednego wniosku, to mój mózg ani myślał dopuścić taką możliwość do siebie. Próbowałam sobie jakoś to wszystko wyjaśnić, znaleźć sensowne wytłumaczenie, jednak moje starania były tak nieudolne, że pozostawało mi tylko siedzieć i udawać, że o wszystkim wiem. Mimo to nerwowo rozglądałam się po sali, próbując wytropić wzrokiem kogoś znajomego, kto mógłby uratować mnie z tej sytuacji. Śmieszne, że w swoich czterech ścianach i w szkole nie potrzebowałam nikogo, a teraz tak desperacko szukałam pomocy wśród innych ludzi. Szok powoli opuszczał moje ciało, a ja zaczynałam myśleć racjonalnie. Jak mogłam nie zauważyć, że Stan woli chłopaków? Jego sposób bycia, zachowanie i nawet wygląd niczego nie zdradzały. Najwidoczniej opanował ukrywanie się do perfekcji i nie dał mi żadnych znaków, które mogłyby świadczyć o jego odmiennej orientacji. Nie żeby to zmieniało coś pomiędzy nami, jednak czułam się jak kompletna idiotka, że tego nie zauważyłam. Uważałam się za jego przyjaciółkę, a tak naprawdę nie wiedziałam o nim nic. Zupełnie nic.

          Byłam tak zajęta analizowaniem wszystkiego, że nie zauważyłam, kiedy przy moim boku znalazła się Cassie z dwoma drinkami w ręce. Uśmiechała się od ucha do ucha, więc z całych sił próbowałam odwzajemnić ten przemiły gest, jednakże wyszedł mi zwyczajny grymas. Gdy zostałyśmy przy stoliku same, Cass postanowiła zabawić mnie rozmową i ciągle pytała jak podoba mi się impreza.

          - Dlaczego mi nie powiedziałaś?

          Zapytałam nagle, patrząc na nią smutnym wzrokiem. Nie znałyśmy się tak dobrze, a mimo to czułam do niej jakiś dziwny żal. Nie miałam do tego prawa, ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Widziałam, jak wzdycha i chyba walczy sama ze sobą. Jej wzrok sugerował, że przejmuje się tą sytuacją, ale walczy z tym całą sobą.

          - To był TWÓJ przyjaciel, sam powinien to zrobić.

          Powiedziała po chwili, akcentując trzecie słowo i rozglądając się na boki. Nerwowo popijała drinka, jakby to jakoś pomogło. Odwróciłam wzrok i wlepiłam go w ziemię, próbując coś wymyślić. Tylko co? Co chciałam zrobić? Obrazić się o coś, co nie istniało, zrzucić winę na Cassie i wyjść z klubu? Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się do dziewczyny, która nieśmiało wpatrywała się we mnie. Cała ta sytuacja chyba trochę mnie przerosła. W jednej chwili przypomniałam sobie, że przecież jeszcze jest Lou, który zapewne też o niczym nie wie. Nie wiem, czy to istotna dla niego wiadomość, ale przecież przyjaźnią się i Stan powinien mieć na tyle godności w sobie, żeby go o tym powiadomić. Po tym wszystkim, co Louis zrobił dla Lucasa, zasłużył sobie na to. W mojej głowie rozsiadła się myśl, że muszę poważnie porozmawiać z przyjacielem i jakoś powiedzieć mu o Stanie. Tylko nie wiedziałam jak.














* The 1975- Fallingforyou

W końcu jest rozdział. Mam nadzieję, że będziecie z niego zadowolone, chociaż odrobinę bardziej niż ja. Dawno nic nie było, ale ten odcinek ma jedenaście stron, sporo się nad nim namęczyłam i mam nadzieję, że chociaż jego długość zrekompensuje Wam przerwę i jego jakość. XD Jestem cholernie podekscytowana, że to już piętnasty rozdział, bo każdy z nich przybliża mnie do zakończenia tego opowiadania, a nie ukrywam, że mam w planach następne. :) Ale to późniejsza przyszłość.. Myślę, że ze Stabi jesteśmy na jakimś półmetku, może nieco dalej.. Dodam jeszcze tylko, że byłoby mi niezmiernie miło, gdybyście wyraziły swoją opinię na temat tego rozdziału. Nawet zwykłe "fajne" niesamowicie motywuje do dalszego pisania!
No nic, buziaki i do następnego! <3
+ Zapi, low ju :*

ask
twitter
tumblr
whopper

16 komentarzy:

  1. ahhh nie mogłam sie już doczekać ♥ wspaniały jak zwykle ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Stan gejem :O ?! Największe zaskoczenie rozdziału !!!!!!
    Ja tak samo jak Lucy żałuje, że chłopaki musieli wyjechać... Rozdział fantastyczny <3 !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem, ale to bardzo dobrze! Dużo w tym rodziale wyjaśniłaś, przede wszystkim zachowanie Stana stało się zdecydowanie bardziej zrozumiałe :) Długość przecudowna, ale i tak połknęłam w moment ;) Podziwiam to w jaki sposób opisujesz wszystkie uczucia i myśli Lucy, chapeau bas!

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz to mnie totalnie zaskoczyłaś :o
    Rozdział jest świetny. To co tworzysz jest po prostu mistrzowskie i oprócz tego, że jestem fanką tego opowiadania, a takzż twoją, to na dodatek jestem FAN NUMBER ONE twoich opisów, które wręcz kocham. Czekam na next. Pozdrawiam :) x

    OdpowiedzUsuń
  5. Wreszcie jest! Sprawdzałam niemal codziennie z utęsknieniem czekając na kolejny rozdział. Długość jest powalająca, jednak czyta się bardzo szybko. Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak napisanie: oby tak dalej! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę przyznać, że wprost zajebiście oddałaś uczucia głównej bohaterki towarzyszące przy pożegnaniu z przyjaciółmi. Ja sama w tej chwili przeżywam taką rozłąkę z dwiema osobami (obie są za granicą), więc poniekąd potrafię się wczuć w sytuację Lucy. Niby nic takiego, ale jednak te pieprzone kilometry bolą, a same pożegnania sa naprawdę trudne, chyba nikt czegoś takiego nie lubi. Ja jednak mam tutaj, na miejscu, inne osoby, na których mi zależy i które również (a przynajmniej mam taką nadzieję) traktują mnie jako kogoś ważnego dla nich, tymczasem Lucy, nie licząc swoich przybranych rodziców, zostawała praktycznie sama, nic więc dziwnego, że trudno jej się było pogodzić z okrutną rzeczywistością. To, jak ciaśniej owinęła ramiona wokół Louisa, nie chcąc pozwolić mu odejść, było po prostu przesłodkie, a jednocześnie tak smutne, że aż mnie oczy zapiekły. Mogę się tylko domyślać, jak trudno było im się ze sobą rozstać. Co do Eleanor, to moja sympatia do niej wzrasta z każdym kolejnym rozdziałem. Widać, że bardzo polubiła Lucy, co zresztą zostało odwzajemnione i bardzo bym chciała, żeby zostały przyjaciółkami; oczywiście do niczego nie zmuszam, aczkolwiek mam przeczucie, że dziewczyny świetnie dogadają się w niemal każdej sytuacji. Przejdźmy teraz do Harry'ego, który w tym rozdziale rozwalił mnie kompletnie, chociaż był w nim zaledwie przez jedną krótką scenę. Już słowo "Kwiatuszku" niemal ścięło mnie z nóg, a co dopiero, kiedy tak bezceremonialnie przytulił Lucy do siebie. Aż na chwilę zapomniałam, jak się oddycha XD Tekstem z piosenki The 1975 już w ogóle pojechał po bandzie. Według mnie nie mógl dać bardziej oczywistego sygnału na to, że czuje do Lucy coś więcej, że zrodziło się między nimi dużo głębsze uczucie niż przyjaźń, w końcu zanucił "I don't wanna be you friend". Czekałam na coś więcej, no cokolwiek, niestety czas naglił i musieli się rozstać. A tak gorąco się zrobiło! W każdym razie dałaś jasno do zrozumienia, co tu się kroi, w końcu główna bohaterka również nie może przestać myśleć o Stylesie; co się dziewczynie dziwić? Taki wspaniały facet, jeszcze robi w jej stronę takie gesty. Każda straciłaby głowę.
    Byłam bardzo, ale to bardzo zaskoczona, że Lucy postanowiła zadzwonić do Cassie. Zastanawiam się, czy gdyby nie pustka, którą pozostawił po sobie wyjazd znajomych, to czy również zdobyłaby się na ten gest. Teoretycznie zajęła się przygotowaniami do studiów na ASP, mimo to najwyraźniej potrzebowała czyjegoś towarzystwa. Bez względu na to, co stało się później uważam, że dziewczyna dobrze zrobiła. Ileż można tkwić w czterech ścianach? Jasne, że nie było cały czas pięknie i kolorowo, ale przynajmniej spędziła wieczór poza domem, może jej znajomość z Cass przetrwa i staną się chociażby zwykłymi kumpelami, takimi, co to wychodzą czasem na spacer albo do kina. Zawsze dobrze mieć kogoś takiego. Dobra, idziemy dalej. Według mnie to bardzo miłe ze strony Cassandry, że zaproponowała Lucy wspólną imprezę. Ci jej znajomi również wydali mi się w porządku, chociaż fakt faktem, klubu dla gejów raczej się nie spodziewałam, nie podejrzewałam również, że Cass jest homoseksualna. Nie wiem czemu, ale przez ten fakt polubiłam ją tylko bardziej, chyba jestem jakaś spaczona ;o XD Domyślam się, że początek imprezy musiał być drętwy, w sumie Lucy znalazła się w środku grupki niemal zupełnie obcych osób, na dodatek w miejscu, które niezbyt przypadło jej do gustu (ja sama średnio przepadam za klubami, dużo bardziej wolę się spotkać ze znajomymi na domówce czy jakimś ognisku w plenerze). Potem wszystko nabrało tempa, wydawało się, że będzie wprost cudownie, ale oczywiście musiało pojawić się coś - a raczej ktoś - kto zniszczył miłą atmosferę. Nie spodziewałam się, że ta Clarie to taka mała sucz, a tym bardziej nie przypuszczałam, że jest znajomą Stana i obwinia Lucy za jego wyjazd. Apropo Stana to całkowicie mnie zaskoczyłaś tym, co wyszło w trakcie opowieści Marka. A więc Stan jest gejem? I na dodatek miał złamane serce, co skończyło się upojną nocą z jakimś Anthonym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś mi tu śmierdzi, w sensie... No zabij mnie, ale przyszło mi do głowy, że Stan zabujał się w Louisie i dlatego tak ciężko to wszystko zniósł ;o Nie ma to jak te moje teorie spiskowe XD Tak czy siak nieźle mnie zszokowałaś, bo nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Ciekawa jestem, czy faktycznie Lou jest niedoinformowany w tej kwestii, cóż, wkrótce się okaże.
      Nie ma co się bardziej rozwodzić, jak zwykle rozdział wypadł cudownie, zresztą wiesz, jak bardzo kocham to opowiadanie. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń, zwłaszcza na ciąg dalszy wątu Harry-Lucy <333

      Usuń
  7. Powinnam skomentować już wczoraj w nocy, jednak moje zmęczenie sięgało zenitu i nie byłam wstanie dotknąć klawiszy, przepraszam.
    Wyłapałam tylko kilka niewielkich literówek, ale poza tym jest świetnie.
    Wspaniale ukazałaś uczucia Lucy żegnającej się z przyjaciółmi, to jak czuje się pośród rówieśników. Choć moi przyjaciele są blisko i mogę napisać, zadzwonić w każdej możliwej chwili, co tydzień żegnamy się w ten sam sposób. Z bólem w oczach i z tęsknotą, która będzie trwać przez cały tydzień. Chwila z nimi napełnia radością na cały tydzień. To nie są ludzie w moim wieku i to chyba dlatego pomyślałam o nich czytając początek rozdziału.
    El z rozdziału na rozdział zyskuje moją sympatię, nie miałabym nic na przeciwko, gdyby razem z Lucy zostały przyjaciółkami. Zdaje mi się, że dogadują się naprawdę dobrze.
    "Kwiatuszku" rozbawiło mnie zupełnie. Choć ubolewam, że Harry'ego jest mało, to myślę, że ta scena zapadnie mi w pamięć. Jeszcze słowa piosenki, która mówi tak wiele między wierszami. Że to nie są tylko słowa zaśpiewane, zamruczane, wypowiedziane od tak. To taki drobny znak jego uczuć, co jest oh, wspaniałym obrazem w mojej wyobraźni. Już zacierałam łapki z radości na coś naprawdę wybuchowego, a tutaj bu, Louis musiał "zniszczyć" tak piękną chwilę.
    Wcale się nie dziwię, że Lucy nie może przestać o nim myśleć. Co prawda faceci są trudni do zrozumienia, ale wiem, że tutaj Harry miał na myśli naprawdę (chyba) to czego wszyscy chcą. To są naprawdę ... cudowne gesty.
    Telefon do Cassie? Szczerze przyznam, że tego się nie spodziewałam, było to miłym zaskoczeniem, ale to był bardzo dobry ruch. Ile można siedzieć samotnie w domu? :)
    Nawet mimo, tego że Lucy dopiero poznawała znajomych Cassie, i musiało być trochę z początku ciężko to z czasem wszystko nabrało normalnego tępa, jednak nie może być pięknie do końca. Niestety, ktoś musiał zniszczyć sielankę. Nie spodziewałam się, że będzie to Clarie. Myślałam, że pojawi się raczej ktoś nowy, a tu taka niespodzianka. Na dodatek z taką.. umh, obwinianie Lucy o wyjazd Stana, auć. Dość bardzo bolesne. Zaskoczeniem totalnym była informacja o orientacji Stana i na dodatek jego złamanym sercem...
    Przyznam, że bardzo wiele myśli pojawia się w mojej głowie, jednak pozostawię je dla siebie - jak zawsze hah.
    Ogromnie nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału! Życzę Ci bardzo dużo weny :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział, naprawdę. Zapewniam cię, że przeczytałam cały. Po prostu nie mam czasu, aby zostawić jakiś dłuższy komentarz. Mam mnóstwo zaległości na blogach, dlatego wpadłam na pomysł, że nadrobię je wszystkie i pod każdym rozdziałem zostawię taki komentarz, który jest takim... Usprawiedliwieniem, eh. Wybacz:( Obiecuję, że wrócę z dłuższym komentarzem pod następnym rozdziałem. Życzę masy weny i pozdrawiam! ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyszła pora i na Ciebie, misiu! Mam plan, żeby już dzisiaj nadrobić te moje zajebiście długie zaległości, więc trzymaj kciuki, że mi się uda XD W ogóle muszę Ci powiedzieć, że czytałam pierwszą część tego rozdziału w dniu, kiedy go dodałaś, ale w sumie nie wiem, czemu go nie dokończyłam, no ale nie ważne. Jestem dzisiaj i lecimy dalej!
    Smutno mi było, kiedy czytałam o wyjeździe chłopaków do Londynu. Szkoda, że nie mogli zostać trochę dłużej, no ale przecież obowiązki gwiazd wzywają. Lucy nie powinna się tak bardzo smucić, w końcu niedługo znowu się z nimi spotka, ale doskonale rozumiem jej uczucia. W końcu spędziła z Harrym trochę czasu, wiele się wydarzyło i w dodatku to pożegnanie, które jej teraz zafundował. On jest taki słodki, że po prostu to powinno być karalne. Gdyby wypowiedział mi takie słowa do ucha, bez kitu, zeszłabym z tego świata w ułamku sekundy. Ale znowu z drugiej strony, rozumiem dezorientację Lucy. Zaczął pięknie mówić, używając cytatu z ulubionej piosenki dziewczyny i tego nie dokończył! Czy może być coś gorszego niż domyślanie się? Wiadomo, że Lucy teraz będzie układała sobie jakieś scenariusze no i właśnie tak było. Zaczęła się zastanawiać czy Styles faktycznie mówił na poważnie, czy wiąże z nią jakieś większe plany, czy jest nią zainteresowany i czy naprawdę chciałby dzielić z nią życie. To jest normalna reakcja i myślę, że sama zachowałabym się w ten sam sposób. To skandal tak odchodzić, zupełnie niczego nie wyjaśniając! Och, Styles... A najgorsze jest to, że będą mieli okazję porozmawiać o tym dopiero za jakiś czas, bo tak jak wspomniała Lucy - trochę kiepsko jest rozwiązywać takie sprawy przez telefoniczną pogawędkę czy wysyłanie smsów. W końcu to naprawdę bardzo poważna sprawa i serio teraz już się nie mogę doczekać ich kolejnego spotkania. AHA, muszę jeszcze wspomnieć, że totalnie rozbawiło mnie, kiedy Hazz nazwał dziewczynę "kwiatuszkiem" XDDDDDD Uroczy ten Harry, tak bardzo <3
    Dobra, dalej mamy głębokie przemyślenia Lucy, która nie potrafi się pozbyć Stylesa ze swojej głowy. No więc jak już wspomniałam, wcale mnie to nie dziwi, bo w gruncie rzeczy jest się nad czym zastanawiać! Ale powiem Ci, że później zaskoczyła mnie jej spontaniczna reakcja i ten telefon do Cassie. Ale mimo to, bardzo się cieszę, że dziewczyna postanowiła wyjść gdzieś z domu, rozluźnić się i dobrze się bawić.
    Kurde, sama się trochę przestraszyłam, kiedy Cass powiedziała, że nie pamięta Lucy, ale potem już wszystko było dobrze, bo dziewczyna jedynie żartowała! Dobrze, że Lucy przyjęła jej propozycję, w końcu zawsze to lepiej poznać nowych ludzi niż bezczynnie siedzieć w domu i zastanawiać się nad kolejny scenariuszem dotyczącym przyszłości z Harrym. Poza tym, jakoś nie wydaje mi się, żeby po tym wszystkim dziewczyna miała jakąkolwiek ochotę na tworzenie kolejnego dzieła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czy inaczej, mamy ten klub. Nawet nie wiesz, jakie wielkie było moje WOW kiedy padło stwierdzenie, że to klub gejowski XDDDDD Nic tam do nich nie mam osobiście, nie przeszkadza mi ich istnienie w tym nędznym świecie, ale w sumie czułabym się tak samo dziwnie w ich towarzystwie jak Lucy. W końcu na co dzień nie miała styczności z taką właśnie parą. I kolejne zdziwko dotyczące Cassie - no szalejesz, Vessp, szalejesz!
      Clarie serio mnie wkurzyła! W ogóle co ona sobie wyobraża? Nie zna całej sytuacji, a rzuca na prawo i lewo jakimiś oskarżeniami w stronę Lucy. Swoją drogą, dziwię się, że dziewczyna kompletnie nic jej nie odpowiedziała, nie próbowała się nawet bronić, no ale później zjawił się ten chłopak i nagle zaczęła się gadka o Stanie. I tutaj po raz kolejny w tym opowiadaniu: WOW. Serio Stan jest gejem? Serio czy serio? I w dodatku ta upojna noc z A. No powiem Ci, że zaskoczyłaś mnie porządnie! Ale w sumie to jestem ciekawa czy Louis faktycznie o niczym nie wie. Dobra, nie byłoby to dla mnie wielkim zaskoczeniem, gdyby o wszystkim wiedział - w końcu już wiele razy ukrywał coś przed Lucy, nie żebym stawiała go w jakimś złym świetle, bo przecież Tomlinson to mój mąż, co nie? Zawsze go trza bronić <3 No ale tak tylko sobie mówię. Dla jego dobra lepiej żeby nic nie wiedział i nieźle się zdziwił, kiedy Lucy już mu to oznajmi. W sumie myślę, że dziewczyna za bardzo się tym przejmuje, w sensie... Powinna tak normalnie powiedzieć Tomlinsonowi co jej leży na sercu i po sprawie. No ale my kobiety tak mamy :D Wszystko musi być zaplanowane co do jednego szczegółu.
      Kochana, kończę ten swój śmieszny komentarz, mam nadzieję, że chociaż w jakimś malutkim stopniu będzie Ci się podobał. Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale będzie więcej Harry'ego, no weź ten słodziak jest uroczy ;> Tymczasem czekam na szesnastkę, dużo weny Ci życzę, czasu i w ogóle czego tylko chcesz. Kocham <3

      Usuń
  10. Czemu na mnie nie krzyczysz, że Ci Stabi nie skomciowałam! Myślałam, że to zrobiłam, a tu zerkam na moją listę blogasków do przeczytania, a tam okazuje się, że jeszcze nie nakrzyczałam na Lucy. Jak mogłam? Jak mogłam nie nakrzyczeć na jej wysokość bardzomocnoniewiemcomijestalejestmitobardzomocno? No widać mogłam. Czas naprawić ten błąd. Ale zanim polecimy z tematem, to jesteś winna tego, że teraz chcę jechać na koncert The 1975. Zaczęłam męczyć ich na spotify po tym rozdziale i się zakochałam kompletnie.
    Stabi na półmetku. Jak to? Już? Ech, ciekawe jak tam się to zakończy, chociaż wiem, że na gorącą scenę wymiany płynów ustrojowych czy ślub nie mam co liczyć. :( A! GRATULACJE 50 obserwatorów - jesteś sławna, bejbe.
    Ilekroć czytam stabi to tęsknię to pierwszoosobowej narracji, ale wątpię by ktokolwiek przeżył psychicznie moje bohaterki w pierwszej osobie. Ból głowy murowany. xD Prawie tak wielki jak ten, z którym obudziła się Lucy. Dobra, nie dziwę się, że nie chciała sie z nimi żegnać skoro takie z niej aspołecznie dziwadło. Też by mi się nie chciało od nich odchodzić, ale nie mysi odwalać histerii i odmawiać wyjścia z łóżka - no ej. O pierwszym akapicie nie będę za dużo mówić, bo wyjdzie na to, że znam cię za dobrze, a w sumie pewnie nie chcesz być bardzo do Lucy podobna. Więc jak zwykle odniosę się do siebie - też mam w dupie zdanie innych ludzi z mojej szkoły/uczelni. Take it or leave it. Both in my favour. I dlatemu właśnie mogę się obiema rączkami podpisać nad przemyśleniami Lucy na początku rozdziału.
    Główna bohaterka, to takie małe przestraszone zwierzątko, niby harde, ale jak przychodzi sie zmierzyć z prawdziwymi uczuciami stare się taka podatna na zranienia. Przed Louisem otwiera się zupełnie bez przeszkód i pozwala się dostrzec w całości. To chyba wymiar prawdziwej przyjaźni. Nie tylko to, że jeden człowiek zna drugiego, ale też to by ten drugi pozwolił sobie na zrzucenie tych wszystkich masek, które nosi aby się zabezpieczyć przed zranieniem. Lucy udowodniła jak bardzo delikatną istotną jest tym drobnym gestem, gdy zacisnęła pięści na koszulce Tomilsona. Wiadomka, że nie chciała się z przystojniakiem żegnać. Ale jak sama napisałaś, swoją drogą używając eleganckiej alegorii, taka jest rzeczywistość i nie powinno się z nią walczyć. Za często. Lucy już dostała swój cudny pocałunek (i jeszcze jeden na końcu tego rozdziału, ale fangirling w tym temacie później) więc nie powinna się za dużo od wszechświata domagać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż na początku, gdy El się pojawiła chyba zjechałam ją jak burą sukę, to cieszę się, że nie miałam racji. Oddałaś ją taką jak ja sobie ją wyobrażam. Słodką, dobrą i kurewsko ładną, że z zazdrości można zzielenieć. To, ze w sposób bezwarunkowy, bez zazdrości po prostu zaakceptowała Lucy wzbudza we mnie jeszcze większą sympatię do tej postaci niż mogłoby to po prostu wynikać z opisów. Jest taka naturalna. Po prostu nie da się jej nie lubić. Ot. Ok, ale pożegnały się nowe psiapsiuły, więc czas przejść do ostatniej osoby z którą należałoby wymienić uściski przed rozstaniem, czyli... Harry. CZY TY CHCESZ MNIE ZABIĆ? CO ROBISZ? Ja wiem, że ten tutaj gościu to jest po prostu afirmacja romantyzmu z seksapilem wymieszana w proporcjach: na jedną dawkę romantyzmu wrzucamy trzy dawki seksapilu, ale mogłabyś mi oszczędzić tego przyśpieszonego rytmu serca, gdy robi sie absolutnie idealny.
      Tak, Vesper, to jest komplement. Nie wiem jak to zrobiłaś, z jakiej pokręconej książki ściągnęłaś czy czym się inspirowałaś, ale stworzyłaś iście pikantną scenę w tym rozdziale i będę to przeżywać nie wiem ile czasu i nie wiem ilu słów musiałabym użyć by w końcu przejść nad tym do porządku dziennego. Jedyne co mnie dziwi, to to, że Lucy nie padła tam trupem, albo nie zaczęła się ślinić jak buldogi po skosztowaniu czekolady.
      Tylko jedna sprawa nie daje mi spokoju: "W takich warunkach naprawdę dało się zapomnieć o całej reszcie otaczającego Cię świata." Co co ta wielka litera, honey?
      Postarałaś sie przy tym rozdziale - nie ma co. Cały ten opis uczuć Lucy, gdy myśli o poprzednich wydarzeniach, o swoim stosunku do Stylesa, o tym, że chciałaby wiedzieć na jakim gruncie stoi są po prostu genialne. Nie przesadziłaś z zagłębianiem się w zbędne detale psychologiczne, bo przecież nie o to chodzi, ale przedstawiłaś bardzo obrazowo to co każda dziewczyna czuje, gdy ktoś ruszy delikatnie jej serce. Kobiety mogą sobie być skomplikowane i nielogiczne, ale na pewno lubią jasne i klarowne sytuacje. Tak właśnie jak Lucy. Z całej tej niepewności i poczucia bezsilności, bo przecież nie mogła nic zrobić tylko czekać, wynikło napięcie, które musiała dziewczyna jakoś rozładować. No i jak logiczne myślący człowiek – coś nowego dla Lucy – postanowiła iść na imprezę ze znajomymi. Och! Zróbmy z tego święto narodowe, aspołeczny dziwak-malarz idzie na imprezę. I to z laską super niezależną, której opis nie powiem kogo mi przypomina. Aczkolwiek wydaje mi się, że Cassie byłaby świetnym towarzystwem do spędzenia piątkowego popołudnia. Jej brutalna szczerość na końcu rozdziału zaskarbiła moją sympatię.

      Usuń
    2. Wszystkie te rewelacje na temat Stana musiały nieźle wstrząsnąć Lucy. Nie wiem czy to zarzucanie jej krótkowzroczności jest właściwe. Przyjaciele znają się tak dobrze, że wiedzą co robić by ukrywać swoje tajemnice. I widocznie ze strony Stan przyjaźń nie była tak wielka jak można się było spodziewać, skoro nie ufał przyjaciółce na tyle by podzielić się z nią swoimi sekretami. Mógł być pewien, że nie będzie go oceniać, bo się, do cholery, razem wychowali. O co kaman z tym Stanem? Nie kminie.
      Kocham, całuję i spadam, bo oczka mi się same zamykają. Bardzo dobry, długi rozdział, który niezwykle miło się czytało. I muszę zacząć komentować na bieżąco, bo mam wtedy więcej ciekawych, spontanicznych reakcji.
      Się rozpisałam coś mocno tym razem. Ops…?

      M.K

      feedback-ff.blogspot.com
      last-direction.blogspot.com

      Usuń
  11. Jestem tu nowa, więc nie bardzo wiem, od czego zacząć komentarz... Aleeee! Spróbuję ;)
    Wciągnęła mnie Twoja historia, piszesz bardzo lekko i poprawnie (co szczególnie raduje moje polonistyczne oczy). Bardzo dużym plusem jest to, że Twoi bohaterowie nie są tacy plastikowi, sztuczni, a całkowicie naturalni. Piszesz z humorem, to też mi się podoba. Rozbawiła mnie uwaga na "Kwiatuszka" a sytuacja z klubem gejowskim sprawiła, że uśmiechałam się do monitora jak debil :D

    Pozdrawiam serdecznie, życzę weny i zapraszam do mnie :) x
    M.
    http://insomnia-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Ojej, ojej, ojej, jeeez! W tym rozdziale tyle się dzieje, że teraz żałuję, że nie komentowałam "na bieżąco" jak pod poprzednim postem, bo teraz sama nie wiem, od czego zacząć. Może od końca, bo to chyba najbardziej wryło się w pamięć - po pierwsz: Stan gejem? Z rozdziału na rozdział, choć go nie ma, to nakreślasz coraz ciekawiej jego postać. Kurcze, sama nie wiem już, co o nim myśleć, bo w poprzednim, jak Louis o nim opowiadał, to zrobiło mi się go szkoda. Teraz jestem... zdziwiona. Zastanawiam się kto właściwie złamał mu serce. No dobra, jest jeszcze Cassie - woah, to też był lekki szok. Nie tylko z powodu jaka jest, ale że zabrała ze sobą Lucy do klubu dla gejów ^^' Chyba to mnie najbardziej zaskoczyło, tak jak Lucy haha. A teraz ta równie ważna sprawa pożegnania... kurcze, szkoda, że co chwilę musi się żegnać z przyjaciółmi. Samotność rzeczywiście bywa przytłaczająca, zwłaszcza kiedy nie obchodzą cię ludzie dookoła, tylko przyjaciele, których chwilowo brak. Najciekawsze jednak... oczywiście zachowanie Hazzy. No, cytowanie takiego fragmentu i takie sprzeczne zachowanie... Chodząca zagadka z niego. Mógłby wprost pogadać z Lucy - taki słodki dżentelmen z niego, a tu tak ją podszedł. No nic, czekam na rozwój wydarzeń, jak zwykle z niecierpliwością :3
    Pozdrawiam serdecznie, życzę duuużo weny, xx! <3

    OdpowiedzUsuń